Na czym polega fotografia cyfrowa?
Przy okazji ostatnich wizyt na kilku forach mniej lub bardziej poświęconych fotografii znów zacząłem się zastanawiać nad fenomenem o nazwie "fotografia cyfrowa". Z tych zastanowień nasunął mi się wniosek, że w cyfrowej fotografii obraz zszedł na plan ostatni.Liczą się megapiksele, jak najmniejszy szum i inne techniczne pierdoły, którymi jeszcze nie tak dawno nikt poważny w zasadzie nie zawracał sobie głowy. Liczył się pomysł, światło i zamknięcie w kadrze czegoś wyjątkowego. Co prawda o fotografię tradycyjną tylko się otarłem - choć trochę klisz się zmarnowało ;) - ale nie przypominam sobie, żeby na spotkaniach, w których brałem udział, głównym tematem był wykres MTF obiektywu czy trzystu krotne powiększenie odbitki i bluzganie na temat ziarna. Pamiętam, że ludzie przynosili stykówki, odbitki, rzutniki ze slajdami. I właśnie wokół tych przyniesionych zdjęć toczyły się dyskusje. Pytania w kwestiach technicznych padały odnośnie sposobu wywołania, typu kliszy czy, ewentualnie, obiektywu.
Przeglądając fora odnoszę wrażenie, że aparaty cyfrowe wypaczyły sposób podejścia do fotografii. Widzę wątki, w których ludzie przez 2 strony zastanawiają się, jaki wybrać statyw do aparatu. Na Boga, to tylko statyw! Trzy nogi, które mają utrzymać sprzęt. Nad czym tu dywagować? Albo zastanawianie się, czy obiektyw Canona jest faktycznie ostry, po tym jak się zrobiło 3 zdjęcia kawałka tekstu w gazecie. Sama rozmowa o zdjęciach jest też bełkotem. Tu nieostre, tam przeostrzone, ówdzie w "lewym dolnym" coś nie tak. Światła przepalone o 1/3 EV, cienie niedoświetlone o -1/2EV. Oczywiście, całe zdjęcie "szumi" - wprawdzie przy powiększeniu 300 razy, ale jednak. Sam ostatnio się dowiedziałem, że na jednym ze zdjęć mam nieostry bokeh.
Z reguły piszą to osoby, które po pół roku trzaskania zdjęć na cyfrówce i wzbogaceniu w wiedzę zaczerpniętą od innych internetowych "mistrzów fotografii", myślą, że wiedzą wszystko. Godziny spędzone w sieci na poszukiwaniu każdego technicznego parametru aparatu i matrycy sprawiły, że są w stanie w przeciągu 15 sekund nakreślić histogram widzianego obrazu, określić z jakiej matrycy pochodzą szumy, i że jakbyś przymknął delikatnie przysłonę, to uzyskałbyś dużą lepszą ostrość. Nie zrozumieją, że niedoświetlenie lub prześwietlenie, szum, nieostrość są twoją formą wyrazu - efektem, dzięki któremu chciałeś wzmocnić emocje oglądającego. Nie podyskutują z tobą na temat tych emocji (lub ich braku). Nie wyrażą opinii o samym zdjęciu. Nie powiedzą, czy czują to, co chciałeś tą fotografią przekazać oglądającemu. Wszak wykracza to poza wykresy, tabelki i specyfikację techniczną.
W sumie trudno się dziwić gdy zdjęcia, które się ogląda to jedynie powiększone fragmenty aby poznać szumy i ostrość. W nieustannych poszukiwaniach najostrzejszego szkła, najmniej szumiącej matrycy… naj-naj sprzętu, kiedyż znaleźć czas, by samemu zdjęcia zrobić? Zdjęcia, które robi się dzięki nagłemu impulsowi w sercu. Fotografie, którym poświęciło się nieco czasu na przemyślenie formy i sposobu przekazu. Fotografie, które nie są zrzutem z karty pamięci, doprawionym Photoshopem (bo jak fotografowi nie wyjdzie, to program graficzny naprawi).
Nigdy nie byłem zwolennikiem tezy, że jeśli uczyć się fotografii, to na tradycyjnym aparacie na klisze - bo taki aparat uczy myślenia, szacunku do kadru; bo każda klatka jest cenna; bo lepiej poświęcić minutę dłużej na przemyślenie tego, co chce się zrobić, niż potem beznamiętnie spojrzeć na ekranik i wcisnąć "delete". Ale może coś w tym stwierdzeniu jednak jest? Może faktycznie aparat na błonę fotograficzną w pewien sposób zmieniał podejście fotografa do tematu, łącząc ich w bardziej emocjonalny sposób niż aparat cyfrowy?
Tak na koniec tych przydługich żalów mych chciałem wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która mnie zaciekawiła - i od której zaczęły się owe przemyślenia o fotografii cyfrowej - a mianowicie książki. Widziałem ostatnio ofertę zakupu całego pakietu "dzieł" traktujących o nauce cyfrowego fotografowania, co nasunęło mi na myśl istotne, jak sądzę, pytania. Czy portret wykonany cyfrowo różni się od tego wykonanego analogowo? Czy technika fotografowania pejzażu zmienia się, gdy na statywie - zamiast analogowego Pentaxa - podepnę cyfrowego Nikona? I czy dla odbiorcy fotografii ma to w ogóle znaczenie?
Czy nikt już nie przeczyta książki po prostu o fotografii?
P.S. Zdjęcie ilustrujące ten wpis to (jak zresztą chyba nawet widać) powiększenie 200x. Miłego oglądania ;)