Przyznać muszę, że Emilie była ciężkim orzechem do zgryzienia. Przeglądając stronę Fabryki Trzciny natrafiłem o wzmiankę o jej koncercie. W wzmiance tej wspomniano jakoby panna Simon była francuską Bjork. Postanowiłem więc dowiedzieć się o niej czegoś więcej a w zasadzie to po prostu nabyć płytę i sobie posłuchać :) Niestety w naszym pięknym kraju jedyne do czego udało mi się dotrzeć to teledysk na onecie oraz ścieżka dźwiękowa z "Marszu Pingwinów". Na szczęście z pomocą przyszedł amazon.fr i pozostało czekać. Paczka z płytą dotarła do mnie dziś i nie musiała czekać długo by zacząć kręcić się w odtwarzaczu. Kręci się do tej pory więc to chyba całkiem niezła recenzja. Niestety muszę Was zawieść. Nie napiszę czy porównania do Bjork były słuszne czy nie gdyż jakoś twórczość tej pani nie zagościła u mnie na dłużej niż to co kiedyś zobaczyłem w TV. Ale wracają do Emilie to jest ciekawie. Aranżacje muzyczne to połączenie elektroniki i żywych instrumentów. Trzeba tu zaznaczyć, że owe aranże są również dziełem francuskiej artystki i brzmią przyciągająco. Umiejętność zabawy z dźwiękiem wychodzi Simon zręcznie bez zbędnej nachalności ale nie bez braku oryginalności. Równie ciekawie brzmi sam głos, który ma tą francuską magię. Jedwab przeplatany chrypką z domieszką dziecinnej słodkości.
Jeśli miałbym określić jak odczuwa się muzykę Emilie to przyrównałbym ją do nocy i poranka. Letniej nocy gdy dopada senność, ciepło sączy się z okna a my czekamy na sen i wiosennego poranka gdy rześkie powietrze radośnie i zadziornie budzi nas i nastraja na kolejny dzień. Dodatkowo można tą muzykę przybrać barwami jesieni i ... tak właśnie brzmi ta muzyka. Przynajmniej dla mnie. Jedyny minus to taki, że owo wydawnictwo trwa niecałe 40 minut i pozostawia niedosyt. Ale od czego jest opcja Repeat ;)
Muzyka: Emilie Simon "Chanson de toile"